Na koncercie Leśnego Licha byłam już trzeci raz, wcześniej również w Metal Cave na Nocy Świętojańskiej (oprócz Leśnego Licha grał wtedy również gotycki polski zespół Interzone, którego wokalistka zapadła mi w pamięć z tego powodu, że włosy miała długie aż do kolan), i następnie na Rock Night w Harendzie, podczas której występowały wspomniane zespoły: Leśne Licho, Morhana i Interzone.
Przede wszystkim bardzo dziękuje wokalistce Leśnego Licha - Aminae (na zdjęciu powyżej) - za zaproszenie na koncert :-) Bardzo lubię Leśne Licho za muzykę, za wokalistkę i za czasem wesoły, czasem tajemniczy, mroczny, lecz zawsze folkowy klimat, który kojarzy mi się ze słowiańskimi baśniami, z Mickiewiczowskimi balladami i opowieściami o tajemniczych osadach zalanych wodami zaczarowanego jeziora.
Koncert rozpoczął się od instrumentalnego utworu "Lothlórien", później zespół zagrał między innymi takie utwory, jak "Pani Jeziora" (na wokalu Aminae), "Król gór" (na wokalu Szonhor - powyżej w środku), "Drogę do Walhalli" (która wyjątkowo mi się spodobała właśnie na tym koncercie), "Legendę", "Świątynię", moją ulubioną "Topielicę" i mroczną pieśń "Śmierć z wiosce".
Zespół składa się z siedmiu osób, na tym koncercie zagrał nowy gitarzysta i nowy muzyk grający na piszczałce, która to piszczałka bardzo dobrze współgra z muzyką Leśnego Licha. W zespole śpiewają dwie wokalistki, które wymieniają się przy klawiszach, Aminae i Szonhor.
Klub Metal Cave jest bardzo mały. Jest to niewielka piwniczka o czarnych ścianach, na których wymalowane są demony, nad barem wisi (bawola?) czaszka, z tyłu sali stoi dosłownie kilka drewnianych ław, a to wszystko sprawia wrażenie tajemnego zakazanego miejsca ;-))
Najpierw bawiłam się sama, później, pod koniec koncertu Leśnego Licha przyszła Mad Lane, na którą czekałam, tak więc zdążyłyśmy jeszcze razem pomachać włosami do kilku bisów, w czasie których zespół wykonał jeszcze dwa razy "Panią Jeziora".

Następnie na scenę wyszła Morhana, i po jej występie, pożegnawszy się z Aminae, wyszłyśmy z Mad Lane z klubu, bym mogła zdążyć na ostatni pociąg.
Bardzo dziękuję Mad Lane za przemiłe towarzystwo i odprowadzenie mnie do pociągu. Czekając na pociąg, przeglądałyśmy w pudłach stare książki, które ktoś sprzedawał o północy w przejściu podziemnym, a po nogach gryzły nas wygłodniałe komary. Bardzo się cieszę z tego koncertu, bo naprawdę to była dobra rzecz zrobić sobie małą przerwę w japońskim obłędzie i pójść posłuchać sobie żywego środkowoeuropejskiego folk metalu ;-))
Fajna relacja i świetne zdjęcia, bardzo klimatyczne, doskonale oddają atmosferę koncertu w małym klubie. Najbardziej podoba mi się trzecie od góry, z wokalistką i smugami rąk (rąk?) wokół niej. Fajnie, ze zdecydowałaś się robić zdjęcia bez lampy, jak widać Twój aparat nieźle sobie radzi w takich ekstremalnych sytuacjach.
OdpowiedzUsuńDziękuję, Wiewiórko :-))
OdpowiedzUsuń